poniedziałek, 21 października 2013

Za zdrowie Chloe. Rioja Proximo, Marques de Riscal 2010


Proximo Marques de Riscal 2010
DOC Rioja


Kupione w przygranicznym sklepie za 3 Euro. 


Stanąłem w kolejce do kasy. W jednej ręce wielkie pudełko lizaków, w drugiej czekoladki, owiany chmurą perfum, które wylała na siebie polska wycieczka  - ot typowy tata w przygranicznym sklepie, który kiedyś był wolnocłowy. Omiatam wzrokiem regał z winami, Golden Kaan, Sutter Home…  kolejka się przesuwa, ze zgrozą słucham, jak jedna z Pań mówi, że kupiła sobie perfumy Chloe, bo jej wnuczka ma tak na imię… na półce z winami jeszcze gorzej - JP Channet, Gato Negro… STOP! Na samym końcu półeczki stoi kilka butelek z ładną etykietą. Cena 3 Euro.. wkładam lizaki pod brodę, biorę do ręki… Rioja, Marques de Riscal. Kompletnie nie znam tej etykiety Riscala, nazwa Proximo nic mi nie mówi, ale taka marka za takie pieniądze? Gdyby w moim aucie wracającym z wakacji było więcej miejsca, gdybym kilka godzin wcześniej nie poszalał w vinotece w Mikulovie, gdyby nie te lizaczki i cukiereczki, kupiłbym więcej, a tak, wróciłem do domu z jedną butelką.

Proximo, czyli „Następny”, jest Rioją typu sin crianza, którą Marques de Riscal niedawno zaatakował ten segment rynku. Atak był chyba z gatunku udanych – w pierwszym roku udało się sprzedać ponad milion butelek. Wino średnio kosztuje koło 30 złotych, więc 3 euro to była okazyjka. Owoce pochodzą z parceli obsadzonych młodszymi sadzonkami i mają ograniczony kontakt z beczką, wino więc ma z założenia mieć zdecydowanie lżejszy i bardziej owocowy charakter. W efekcie – była to jedna z lepszych butelek tej apelacji, jakie piłem ostatnimi czasy. Ma piękny, czereśniowo-jagodowy zapach, uzupełniony delikatnymi aromatami cynamonu, ziół i czekolady. W  ustach wino jest krągłe, mocno owocowe, z pikantnym, pieprznym i lukrecjowym zakończeniem. Proximo pije się świetnie, każdy łyk sprawia mnóstwo radości a jednocześnie wino nie jest banalne i jednowymiarowe. Bardzo dobra rzecz!

PS. Jeden kieliszek wypiłem za zdrowie małej Chloe... oby trafiła do przedszkola z Kevinem, Tycjanem, Karmen i Franczeską.


wtorek, 15 października 2013

Winne Wtorki - John Cleese, Syria i zagubiona owca.


Lost Sheep 2011
Merlot, Cabernet Sauvignon
South Eastern Australia


Kupiłem w Marks&Spencer, w promocji, za 17,99 złotych. Lubię to!



Jedną z najśmieszniejszych rzeczy jakie udało mi się ostatnio znaleźć w internecie był komentarz John Cleese do sytuacji w Syrii i międzynarodowego na nią odzewu:

W związku z ostatnimi wydarzeniami w Syrii, Brytyjczycy poczuli ukłucie niepokoju. W związku z tym, w Wielkiej Brytanii podniesiono stopień zagrożenia z "Podirytowany" do "Zezłoszczony". Jak zapowiadają źródła rządowe, może on zostać powtórnie podniesiony do "Rozgniewany", lub nawet "Oburzony". Anglia ostatni raz podniosła stopień zagrożenia do "Oburzonego" w 1940, kiedy prawie skończyła się herbata. Zmieniono również skategoryzowanie terrorystów. Dotychczas określano ich jako "Męczących", teraz znaleźli się w kategorii "Nieznośnych". Ostatni raz użyto tej kategorii zagrożenia w 1588, kiedy Brytanii zagrażała hiszpańska armada.

Szkoci z kolei zmienili poziom zagrożenia z "Wkur**ieni" na "Skopmy tyłki skur**wysynom". Szkoci nie znają innych poziomów zagrożenia. Właśnie dlatego przez ostatnie 300 lat byli wystawiani na pierwszej linii przez Armię Brytyjską.

Rząd Francji ogłosił wczoraj zmianę poziomu zagrożenia z "Uciekaj" na "Kryj się". To prawie najwyższy stopień w tamtejszym systemie - wyżej są jedynie "Kolaboruj" i "Poddaj się". Podniesienie poziomu zagrożenia ma związek z pożarem fabryki białych flag, który znacząco zmniejszył zdolności obronne francuskiej armii.

W tym samym czasie Australia podniosła poziom zagrożenia ze "Spoko wodza" na "Biedzie dobrze, ziomek". Do najwyższego poziomu zagrożenia pozostały "Kurka, chyba odwołam grilla w weekend" i "Grill odwołany". Nigdy w historii Australii nie wystąpiła jeszcze sytuacja wymagająca odwołania grilla.


Wino Lost Sheep kupione w M&S, trochę wbrew imperatywowi australijskiego Shiraza, jest wypisz wymaluj winem typu  „Spoko wodza” Pachnie bardzo intensywnie i owocowo – dominują nuty czereśni, jeżyn, delikatnie złamane tytoniem fajkowym i pieprzem. W ustach również dominuje owoc, ale średniej konstrukcji ciało rozpięte jest na całkiem konkretnej kwasowości. Końcówka jest lekko pikantna, z likierowym, rozgrzewającym zakończeniem. Takie wina trzeba lubić. Niebezpiecznie balansują na granicy kiczu, są tak łatwe i przyjemne, że można kwestionować ich autentyczność, trudno niekiedy wskazać też różnice pomiędzy poszczególnymi szczepami, apelacjami i krajami..  To co należy w nich jednak docenić to ich wigor, temperament i cudowną wręcz owocowość. Bo czyż nie o to wszystko chodzi w winach za kilkanaście złociszy? Biędzie dobrze ziomek!

W ramach tej edycji Winnych Wtorków:

wtorek, 8 października 2013

Volim te Hrvatska! Zlatna Vrbnicka Zlahtina.




Zlatna Vrbnicka Zlahtina 2012

Kupione w KONSUMIE na Korculi za 50 kuna. Wspomnień czar...


Vrbnik, to jedno z moich miejsc w Chorwacji. Niesamowite miasto, położone na wysokich klifach wyspy Krk, założone w średniowieczu przez Frankopanów, zachwyca architekturą, sennym klimatem i tchnieniem wszechobecnej historii. Na średniowiecznych murach, które w Polsce byłyby zabytkiem klasy zerowej, ludzie ze swadą i swobodą suszą gacie, montują satelity i smarują Volim te Ivanko! 
Podczas ostatniej wizyty, pięć lat temu, przebiwszy się przez niemiecką wycieczkę, trafiłem do portu. Zszedłem po schodkach i wyjąłem kilka plastikowych butelek. Pani bez słowa napełniła je winem, a ja postanowiłem schłodzić się kieliszkiem w piwnicznych wnętrzach. Dopiero wtedy rozejrzałem się i dotarło do mnie jak bardzo moja obecność – różowego na twarzy, w kolorowych ciuchach i klapkach, z plecaczkiem i aparatem – jest nie na miejscu. To był schron dla miejscowych. To tutaj spędzali dnie, grali w karty, tutaj chronili się przed upałem, tutaj kobiety rozwiązywały krzyżówki, plotkowały i czytały gazety. Podczas gdy turyści plądrowali miasto, niewielka populacja Vrbnika miała w tej piwnicy swój azyl. Wieczorem większość małżeństw wsiadała na małe traktorki i wyjeżdżała na okalające miasto parcele obsadzone endemicznym szczepem uprawianym tylko w tym jednym, malutkim miejscu na ziemi – zlatną zlahtiną.

Tłumacząc nazwę na polski dostalibyśmy złotą szlachciankę. Podczas tegorocznego pobytu w Dalmacji, kupiłem butelkę i wypiłem w towarzystwie mojej ulubionej wody gazowanej Jamnica. To bardzo proste wino, w nosie jabłkowo cytrusowe, w ustach równie nieskomplikowane  cytrusy uzupełnione są morską, mineralną nutą. Jeżeli jednak weźmie się pod uwagę unikalność Vrbnika, jego mieszkańców, i te małe traktorki wyjeżdżające na pola o zachodzie słońca – wino zdaje się być najwspanialszym trunkiem świata! Wspinając się więc na kolejne w tym wpisie wyżyny grafomanii, przedstawiam własne tłumaczenie wiersza o tym jak powstaje złote wino Vrbnika

 900 godina od postanka grada,
 900 godina molitve i rada,
 vjera u Boga za sušnih i rodnih ljeta,
 nedjelja sveta,
 vinogradi što ih modro more soli,
 pjesma u radosti,
 suza u boli,
 zelen trs niknuo u kamenu i trnu:
 O kolike li radosti u prvom,
 zlatnom, zrnu!

900 lat od miasta powstania
900 lat modlitwy, 900 pracowania
Wiara w Boga w urodzaj i gdy ziemia zamknięta
Niedziela święta
Winne grona, które błękit morza soli,
Pieśni gdy jest radość, łza kiedy boli
Pnie się zieleń pędów, mimo cierni, kamieni
Radością i złotem pierwsze grono się mieni!


środa, 2 października 2013

Dona Carla i wiadomy festiwal.


Dona Carla
Douro DOC Colheita 2011

Kupiłem na festiwalu win portugalskich (czyli w Biedronce) za kilkanaście złotych. Warto.


Jak większość facetów – jestem wzrokowcem. Bardzo często o tym, że kupuję daną butelkę, decyduje niebanalna etykieta. Wśród wszystkich nowych pozycji  portugalskiej oferty Biedronki najbardziej podobała mi się ta.  Prosta, czysta, delikatnie zmysłowa. Nie wiem kim była Dona Maria, czy za tą akwarelką kryje się jakaś historia, ale wino uważam za bardzo dobry zakup. Generalnie podzielam sceptycyzm względem prostych win z dużą ilością dębiny. Tuż po otworzeniu, to wino jest jak wizyta w Sherwood. Dałem mu kilka minut, tyle ile potrzebował Ribery, żeby ukłuć Manchester i okazało się, że wino się szybciutko ogarnęło. Wróciły owoce i jest ich naprawdę dużo. Czuć dojrzałe czereśnie, wiśnie i truskawki. W nutach perfumowych obecne są kwiaty, obstawiałbym fiołki, ale zastrzegam, że ja i kwiaty… znamy się mało.  Nad owocem unosi się solidna chmura wanilii, ale ma ona dość szlachetny charakter. Końcówka pikantna, taniny krągłe, kwasowość dość wyraźna. Wszystko w tym winie ładnie się łączy i tworzy nader satysfakcjonujący efekt. Używając terminologii festiwalowej, nie jest to kandydat na bursztynowego słowika, ale do mnie trafia.