piątek, 29 listopada 2013

Chateau la Riviere 2008, wujek Antek wschodniego Bordeaux.


Chateau de La Riviere 2008 Appellation Fronsac Controlee

Kupiłem w Lidlu za 29,99 złotych, w promocji - jak znajdziecie w swoim Lidlu - bierzcie wszystkie butelki!


W latach mojego dzieciństwa, wizyta wujka Antka oznaczała automatyczne minus dziesięć do lansu. Wujek bowiem, obowiązkowo z potomstwem, każdorazowo zajeżdżał pod nasz dom jednym z dwóch posiadanych bolidów. Traktorem marki ZETOR lub Syreną 105 lux. I w jednym i w drugim przypadku przez kolejny tydzień byłem obiektem drwin i okrutnych żartów ze strony moich kolegów. Nawet dary zwożone przez wujka Antka, a mogła być to kura, worek ziemniaków czy jabłek, nie rekompensowały mi tygodniowego ostracyzmu. Potomstwo wujka Antka chodziło z wiecznie rozdziawionymi buziami, a gdy już artykułowało dźwięki, to z w sobie tylko zrozumiałym narzeczu. Nie za bardzo miałem o czym z nimi rozmawiać, staliśmy tak więc patrząc na siebie wzajemnie. Kiedy, chcąc wypełnić niezręczną ciszę, pokazałem im małe kociaki, zamieszkujące licznie nasze podwórko, kuzynostwo zareagowało ożywieniem i okrzykami– kłet! kłet! I ten przydomek miał do nich przylgnąć na dobre. Idąc za ciosem postanowiłem rozwijać świeżo zadzierzgniętą nić porozumienia, pokazując kłetom jak to się u nas w mieście jeździ na rowerze. Plan był taki, żeby się rozpędzić i wejść w piękny wiraż, sypnąć kłetom żwirem po oczach i zatrzymać się tuż przed błotnikiem ich Syrenki. Wszystko szło zgodnie z planem… dopóki nie spadł mi łańcuch, co skutkowało tym, że miast położyć rower w pięknym wirażowym ślizgu, wyrżnąłem z hukiem w syrenkowy błotnik.  W tej sytuacji, mimo bólu w kolanie, ósemki w kole i dziury w błotniku, pozostało mi tylko jedno -udawanie, że na tym właśnie miała polegać miastowa, rowerowa ewolucja. Nerwowo spojrzałem na kłety, ale w ich oczach malowały się tylko podziw i uznanie, a ich buzie rozdziawiły się jeszcze bardziej w niemym, niekłamanym zachwycie. Rozpędzić się i wjechać w zaparkowany samochód? To był dla kłetów szczyt miastowego lansu.


Dlaczego wino z Fronsac przypomniało mi tę historię? Bo Fronsac było i po trosze nadal jest takim właśnie wujkiem Antkiem wschodniego Bordeaux. Mając w rodzinie takie sławy jak Sant Emilion i Pomerol, przez lata pozostawało parweniuszem, ubogim i wstydliwym krewnym.  I nie za bardzo miało perspektywy na awans społeczny – gleby są tu znacznie gorszej jakości, a głównej winorośli, Merlotowi, brakuje finezji i gładkości bogatych kuzynów. Styl Fronsac przez lata określany był więc jako twardy, mdły i nadmiernie ziemisty. Współcześnie, wraz ze zmianą pokoleniową i napływem winiarskiej świeżej krwi, ta mała apelacja stała się ulubionym regionem poszukiwaczy bordoskich okazji. Można tu bowiem kupić świetne, klasycznie bordoskie wina, w bardzo rozsądnych cenach.

Château de la Rivière  2008, pochodzi z jednej z najważniejszych posiadłości Fronsac i ma wszystkie przymioty “nowych” win tej apelacji. W winie tym rządzi Merlot i to on nadaje całości konkretny, śliwkowy wyraz. Zamaszysta owocowość tego wina jest pięknie opakowana czekoladą, kawą i nutami ziemistymi. W ustach wino jest szczodre, długie i prawdziwie pyszne, nigdzie nie wystaje też dość wysoki, w przypadku tego wina, alkohol.

Wina takie jak to oraz recenzowane poprzednio Chateau le Pey,  przywracają równowagę w mojej winiarskiej rzeczywistości. Można przyjąć, że pokonałem kolejny etap winiarskiej fascynacji. Po okresie buntu, błędów i wypaczeń nacechowanym nowoświatowymi podbojami, przeszedłem fazę iberyjską, by przez Langwedocję wrócić nad Żyrondę i dostrzec wyjątkowość powstających tam win. Mój świat nie stanie się francjocentryczny, ale klasa tych win zostawia mnie w iście kłetowym rozdziawieniu paszczy...

poniedziałek, 25 listopada 2013

Lidl na święta - Chateau Le Pey 2010


Chateau Le Pey 2010

Appelation Medoc Controlee

Cru Bourgeoise

Kupione w Ldilu za niecałe 38 złotych - świetny wybór.


Staję przed półką z bordoskimi winami i przyglądam się herbom, parkom i zameczkom. Ogrania mnie takie samo uczucie jakie towarzyszy moim wizytom w warsztacie samochodowym. Skomplikowany system apelacyjny mówi mi mniej więcej tyle, ile tłumaczenie majstra klarującego mi co się zepsuło.Jeżeli dodatkowo znajduję się w sklepie wielkopowierzchniowym, mam świadomość, że z większością butelek jest dokładnie tak, jak z używanymi autami – „królu złoty, Niemiec płakał  jak je sprzedawał.” Za większością herbów i zameczków kryją się aromaty płyty pilśniowej, szmaty podłogowej, politury do drewna i nalewki wiśniowej babuni. Ileż razy, u początków mej winiarskiej przygody, rozmaite Chateau kończyły w zlewie.. Dlatego, choć dziś wiedzę i doświadczenie mam ciut większe, z całego serca dziękuję Pascalowi i Karolowi za selekcję dobrych bordoskich  butelek, a Redaktorowi za wskazanie tych najlepszych.

Na pierwszy ogień poszła butelka najbardziej chwalona, czyli Chateau le Pey 2010. To wino z AOC Medoc, a więc jednego z najsławniejszych regionów winiarskich na świecie. Dodatkowo to wino Cru Bourgeios, a więc z Chateau o uznanej, wyższej jakości produkowanych win. Na obszarze regiony Medoc powstaje bowiem 60 grands cru classés, 400 crus bourgeois, 300 crus artisans. Wszystkie mieszczą się w ośmiu AC: Médoc, Haut-Médoc, Saint-Estephe, Pauillac, Saint-Julien, Margaux, Listrac i Moulis .Samo Medoc położone jest na lewym brzegu Żyrondy, na wąskim pasie ziemi między rzeką a Oceanem Atlantyckim. Od chłodu i wiatru znad oceanu, winorośl chroniona jest pasem lasu Landes. Jesteście ciekawi jak wygląda terroir, w którym powstaje to konkretne wino? Z pomocą przyjdą nam szpiegowskie mapy wiadomego pochodzenia.

Jak winiarz wychodzi na próg i się rozgląda, widzi oczywiście winorośl.


Jak pojedzie do pobliskiego Begadan po bagietkę, to musi minąć kościół.


Gdyby przypadkiem było lato, pojedzie się wykąpać i poleżeć na złotym piasku.


Po drodze, może wpaść na grzyby do lasu Landes.


Chyba, że woli chodzić na ryby, jak pojechać w prawo nad Żyrondę, to widok jest taki.



To tyle z wizyty u winiarza. A samo wino? Skłamałbym pisząc, że jestem znawcą bordoskich win, ale ich specyficzny styl mimo wszystko rozpoznaję bez pudła. Chateau Le Pey jest dla mnie wzorcem metra tego stylu. W nosie jest dystyngowane i eleganckie. Na pierwszym planie pojawiają się nuty beczkowe(smoliste i dymne) oraz szlachetne czarne owoce z głównym akcentem na porzeczki i jeżynę. Smak ma bardzo złożony, są czarne owoce, jest czekolada, są nuty wędzonej śliwki, sporo kwasowości, wyraźnych tanin i rozgrzewającego alkoholu. Całość jest po francusku wyrafinowana i diablo smaczna. Bardzo polecam - Pascal z Karolem płakali jak mi je sprzedawali!

niedziela, 17 listopada 2013

Pribidrag i potomkowie. Plavac Mali Bartul Cebalo 2010



Plavac Mali Bartul Cebalo 2010

Kupione w Lumbardzie, za 45 kuna, dla mnie smak wakacji...


Pokażcie mi choć jednego, który nie wpisał kiedyś swojego nazwiska w wyszukiwarkę by sprawdzić, gdzie w Polsce czy na świecie są jego krewniacy i czym się zajmują. Osobiście korespondowałem ze Stawickimi, z całej Polski, z kilku różnych stanów Ameryki, kilku różnych państwa świata. Ba, jadłem nawet kebab u paryskich Arabów, dziwnym trafem noszących to same nazwisko co ja! Dowiedziałem się z resztą o nich od polskiego księdza, również Stawickiego, który skserował mi artykuł o aferze Staviskiego, autora jednej z pierwszych piramid finansowych, zastrzelonego w niewyjaśnionych okolicznościach w Chamonix, w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Skandal związany z jego osobą i powiązaniami z politykami był tak duży, że pojęcie afery Staviskiego weszło do codziennego języka francuskiego oznaczając jakieś szemrane interesy.

U żadnej nacji dążność do odszukania swoich przodków nie jest jednak tak silna, jak u Amerykanów. Z wiadomych zresztą względów. Stąd też, jeżeli uznamy, że nie ma wina, które lepiej oddawałoby amerykańskiego ducha, niż Zinfandel, krucjata odszukania jego korzeni była tylko kwestią czasu. Pierwszym odnalezionym przodkiem było włoskie Primitivo, święcące triumfy zwłaszcza na obcasie włoskiego buta. Nie wiem czy powinowactwo z południowowłoskim dzikusem nie do końca satysfakcjonowało Amerykanów, ale szukali dalej, trafiając do Chorwacji. Tam, gdzieś na obrzeżach Splitu, znaleziono niewielką uprawę Crljenaka Kastelanskiego i nie mógł się chłopina wymówić ojcostwa swoich włoskich i amerykańskich potomków. Amerykanom było jednak nadal mało. Zatrudnieni do poszukiwań lokalni naukowcy przenieśli Amerykanom upragnione trofeum – stuletni liść ze spiltskiego herbarium. I było praprzodek Zina – stary Pribidrag. Co najważniejsze w tym całym geneologicznym zamieszaniu, Pribidrag był szlachcicem pełną gębą, który pierwszy raz odnotowany został w annałach historii już w trzynastym wieku. Amerykanie byli zadowoleni.


Jaki to ma związek z Plavacem Malim, którego nazwę przetłumaczyć można jako Mały Niebieski? Ano jest on synowcem starego Pribidraga z jego związku z Dobricicami z wyspy Solta. Stylistycznie jednak od swoich rodziców nie odbiega. Recenzowaną butelkę kupiłem bezpośrednio u winiarza, Bartula Cebalo z winiarni Grk, w chorwackiej Lumbardzie. Jako że był już prawie październik, trafiłem na dzień zbiorów i frasunek winiarza -  w tym roku owoce miały nadprogramową ilość cukru. 


Wino ma średnie ciało, ładny aromat dżemu jeżynowego z nutami śliwek i ziół. W ustach również dominują owoce, uzupełnione przyjemnym tostowym akcentem. Wino spędziło sześć miesięcy w dębowych beczkach, co nadało mu dodatkowej głębi, uwypuklając jeszcze, mocne w przypadku Plavaca, taniny. Mimo wysokich poziomów cukru, z jakimi rokrocznie zmaga się winiarz, kwasowości jest tutaj sporo i wino pije się po prostu świetnie. 


sobota, 2 listopada 2013

Biedronka vs.Specjaliści. Lets get ready to rumble!

11 butelek, 9 degustatorów, 1 kapitalny wieczór.



Haloooo! Witamy Państwa z czeluści jaskini nielegalnych walk przy Sczanieckiej w Poznaniu. Zapraszamy na relację wiekopomnego pojedynku pomiędzy zawodnikami ze stajni Nakrapianego a słynącymi z elegancji i powabu zawodnikami zawodowej sekcji specjalistycznej. Zawodnicy, wszyscy z Portugalii, są szczelnie zamaskowani i sędziowie nie wiedzą czy mają do czynienia z pretendentem czy czempionem. Gotowi? Lets get ready to rumble!

W pierwszym pojedynku rękawice krzyżują blondyni znad rzeki Minho. Zawodnik numer B1 ma bardzo przyjemny, cytrusowy i tropikalny nos, delikatnie bąbelkuje i łasi się do podniebień wyraźnym cukrem resztkowym. Troszkę trąci jednak landryną, a brak wyraźnej kwasowości skutecznie zamyka mu drogę do walk o wyższe laury. Drugi zawodnik, z numerem B2, dziarsko wskakuje na ring, ale jeszcze szybciej go z niego znoszą! Kaszlał, słaniał się na nogach i roztaczał niemiłą woń zatęchłej płyty tekturowej. Techniczny nokaut i szybkie powołanie dla trzeciego zawodnika. Ten, z numerem B3, nadal walczy w piórkowej, ale ma już trochę więcej ciała, pewnej tłustości i materii. Nos ładny, bardziej gruszkowo –jabłkowy, ale finisz zaznaczony wyraźnym alkoholem i utrzymującą się pestkową goryczką. Po odarciu maskowania okazuje się, że zawodnik numer jeden to niejaki Santola (12,99PLN, Biedronka), numer dwa to Terra Antiga (12,99PLN, Biedronka)zresztą świeżo po transferze ze stajni 6Win, trzecim zaś jest Quinta do Burgo (30PLN, MineWine). Sędziowie nie wskazują jednoznacznego zwycięzcy, nikt nie zachwyca, kilku deklaruje chęć zaproszenia Santoli na działkę lub taras, z do Burgo ktoś chciałby zjeść sałatkę. Co do tego, że promotorem Santoli jest Nakrapiany też nie ma jednak większych wątpliwości.  Reprezentant stajni zawodowców ma w pojedynku blondynów wyraźnie większą klasę, styl i technikę.



Walka numer dwa zaczyna się wejściem na ring zawodnika, który szybko zostaje scharakteryzowany jako grubo ciosany prostaczek w świecącym dresie.  Jego intensywny wiśniowy zapach jest raczej kupiony na bazarku niż w perfumerii. W gębie mocny, soczysty jak siarczyste przekleństwo, krótki i prosty jak konstrukcja cepa. Nie można mu jednak odmówić uroku, autentyczności i chłopskiej witalności. Zawodnik drugi jest z gatunku nieokreślonych. Niby ma owoce, ładnie podbite waniliową beczką, w sumie ma też szyk i charm, ale sędziom podpada jego zmanierowanie i brak autentyzmu. W sumie to nadal ten sam grubo ciosany prostak, tylko po inteligentnym tuningu speców od wizerunku. Zdarcie szatek i widać, że zawodnikiem numer jeden był FOZ promowany przez Joao Portugal Ramosa(16,99,Biedronka), zawodnikiem numer dwa zawodowiec od Louisa Duarte(29,50 Mielżyński). Ponownie, lepszy był profesjonalista, ale sędziowie nadal kręcą nosem na słaby poziom zawodów.


Walka trzecia zaczyna się od soczystego uderzenia. Na ring wskakuje zawodnik o gibkich, kocich ruchach. Elegancki i trafiający w punkt mocą soczystych, świeżych owoców ledwie dotkniętych wanilią i czekoladą beczki. Sprężysty i luźny w kroku, bardzo podoba się komisji sędziowskiej. Zapał i entuzjazm słabnie jednak  kiedy jego przeciwnik chuchnął sędziom w nosy stęchłym kartonem, za co ci natychmiast posyłają go do zlewu. Drugi techniczny knockdown tego wieczoru. Po szybkim zrzuceniu odzieży okazuje się, że zachwyty wzbudzał Evidencia z Dao (33PLN, 6Win), kartonem straszył zaś Pedra Cancela z tego samego regionu(17,99, Biedronka). Szkoda, bo na Pedra przed tą walką były wysokie kursy u bukmacherów.


Na ring wskakują dwaj zawodnicy, którzy szybko okazują się być bliźniaczo do siebie podobni. Śliwkowo- wiśniowe, porzeczkowe nosy noszą ślady solidnego prostowania beczką. Całość przysypana  jest warstwą wanilii, drewna i kakao. W ustach szóstka ma odrobinę więcej owocu, piątka  zaś jawi się bardziej rozwodnionym  i niewyraźnym. W obu przypadkach czynnikiem uniemożliwiającym wysoką notę staje nalewkowy, alkoholowy charakter obu zawodników. Chłopak z piątką na trykocie zaczął zyskiwać w ostatnich rundach, kwestią problematyczną było, czy odrobił stratę z pierwszej części pojedynku. Ostatecznie sędziowie nie wskazują zwycięzcy i pojedynek zakończył się sprawiedliwym remisem. Pod piątką kryje się Paco de Monsul wyszkolony przez Quinta do Vallado, którego tańsi zawodnicy walczą u Nakrapianego, ci z wagi ciężkiej są z kolei w stajni Mielżyńskiego (19,99PLN Biedronka). Pod szóstką chował się niejaki Rufo trenera Van Zellersa również walczący u Mielżyńskiego (39,50PLN, Mielżyński) 


Czas ma walkę w kategorii ciężkiej,  która ma dość nieoczekiwany przebieg. Zawodnik z siódemką chyba ślizgnął się na ważeniu, bo chodzić powinien w niższych kategoriach wagowych. W zasadzie zlewa się z piątką i szóstką – ten sam typ owocu, beczkowy sznyt i gryzący alkohol. Zawodnik numer osiem najwyraźniej chce zaimponować sędziom mocą i niebanalnym stylem, ale szybko zostaje określony jako dziwak i paskuda i zbiera solidną porcję gwizdów. Ktoś tutaj wystawił sumitę na sterydach, który razi sztucznymi, korzennymi, czekoladowymi nutami okraszonymi taką dawką goździków i wanilii, że należało się zastanowić, czy to nadal jest wino, a nie jedna z popularnych nalewek ziołowych. Tutaj lepiej wypada więc aspirujący do ekstraklasy zawodnik Nakrapianego czyli Duourosa(24,99PLN, Biedronka). Słuszny gniew komisji  wywołuje z kolei najdroższy w całej stawce Abadim  Reserva(59PLN Centrum Wina).  


Pojedynek zakończony. Niektórzy sędziowie i komentatorzy wydawali się lekko zmęczeni, stąd wnioski wyciągane były kilka dni po gali. Ale o tym w osobnym wpisie.