Największym, niewyjaśnionym, fenomenem polskiej telewizji są dla mnie wszelakiej maści kabaretony. Widać polski telewidz, niczym inżynier Mamoń, w sobotnie popołudnie chce oglądać te programy, które już widział, w niczym więc nie przeszkadza mu puszczany po raz setny skecz o Chińczyku, Bożydarze, czy harataniu w gałę. W zalewie rubasznych żarciasów jest jednak jeden gość, którego wielbię i jest nim Kryspin Krisperson. W odcinku o Walentynkach udziela on kilku celnych porad dla brzydkich i głupich. Żeby znaleźć drugą połowę, brzydcy muszą się dużo ruszać. Wtedy obraz jest zamazany, Głupi zaś muszą nauczyć się słów wytrychów. Zapytani o trudną sytuację w Teheranie, powinni odpowiadać - „To skomplikowane” , lub „Wiesz…. i tak i nie” Brzydcy i głupi odpowiadają tak samo, ale… muszą się przy tym dużo ruszać.
W przypadku Lambrusco(więcej informacji o tym winie tutaj) czuję się zarówno brzydki jak i głupi.
Zamiast mówić Wam, że opisywane poniżej butelki są „najlepsze jakie piłem”,
„ciekawie wytrawne”, „intrygują kwaśną poziomką i grzybowym wykończeniem”
przyznam się, że koncepcja bąbelkowego wina czerwonego była dla mnie dotychczas
tak obca, że są to pierwsze Lambrusco jakie piłem w życiu. Ale fejm jakim
cieszy się to wino wśród polskich krytyków winiarskich sprowokował mnie do eksperymentów.
Metodologia była następująca. Wybrałem się do kilku miejsc, w których średnio wyrobiony poznański miłośnik wina ma szansę kupić Lambrusco. W Piotrze i Pawle nie znalazłem nic, w Lidlu udało mi się
kupić Villa Bonaga za 11 złotych, podobną cenę miało Mirabello z Biedronki, najwięcej zaś wydałem
w Almie, kupując Cavicchioli Castelvetro choć wino i tak
przeceniono z 21 złotych na 18.
Villa Bonaga
Lambrusco di
Modena D.O.C. Amabile
Całe wino pod znakiem soczystej wiśni, zarówno w kolorze
jak i w nosie owoce te grają pierwsze skrzypce. Po chwili pojawia się jednak
kolejna, charakterystyczna dla Lambrusco, nuta piwniczna, w tym konkretnym
przypadku mająca wyraźny zapach pieczarek, takich sowicie oblepionych ziemią.
Intrygujące i całkiem przyjemne, zwłaszcza, że jak na wino półsłodkie,
kwasowość jest bardzo wyraźna. Bardzo smaczne i najlepsze z całej stawki.
Mirabello
Lambrusco dell’
Emilia IGT Amabile
Owoc bardziej schowany – głównie wiśnie i porzeczki, nad
całością unosi się nuta pleśni (tak jakby wąchać Camamberta) oraz pszenicznego
piwa, względnie -myszy. Wystarczająco kwasowe i lekkie żeby sączyć je z
przyjemnością.
Cavicchioli
Castelvetro
D.O.C Amabile,
Najciemniejsze i najładniej pachnące Lambrusco testu. Oprócz
wiśni, wyraźnie wyczuć można aronie i maliny. Nuty ziemanki nie stwierdzono. W smaku jednak zdecydowanie
najsłodsze, pozbawione kwasowego nerwu i przez to męczące. Nie udało mi się
wypić całej butelki.
Jeżeli spytacie, jak wypadło moje pierwsze randez vous z Lambrusco, odpowiem: „ Hmmmm,
to skomplikowane.” Albo: „Wiecie…. I tak
i nie.” W Poznaniu nadal nie można kupić
Lambrusco wytrawnego. Wszystkie dostępne butelki to albo Dolce, albo Amabile. Wszystkie
mają alkohol na poziomie 8%, co, wraz ze słodkim charakterem, predestynuje je do sączenia w letnie
popołudnie, nie zaś do popijania karkówki. Wszystkie butelki są jednowymiarowe,
proste i ubogie, ale faktycznie – bardzo smaczne. Paradoksalnie też, najsłabsza
była najdroższa butelka, czyli Grasparossa. Prawdopodobnie dlatego, że winiarz
najbardziej przyłożył się do swojej roboty, użył lepszych owoców i zrobił
prawdziwe Amabile. Tańsze butelki z Lidla i Biedronki to wina prostsze, które
mają jednak zdecydowanie więcej kwasowości i przez to pije się je znacznie przyjemniej.
Pomimo niejednoznacznych wyników mojego testu, musicie
wiedzieć, że picie Lambrusco jest teraz bardzo modne. Pełna hipsterka. Jeżeli więc idziecie do
znajomych i chcecie błysnąć – kupujcie Lambrusco. Widząc buraczkową piankę
w kieliszku, wszyscy będą się dziwić, może nawet krzywić, ale wyjdziecie na światowców. Pamiętajcie jednak o odpowiednio parszywym przyodzieniu. Podobno w Warszawie hipsterów od bezdomnych rozróżnia się już teraz tylko po zapachu i ajfonie.