Regia Colheita
D.O.C Alentejo
Reserva 2011, Vinho Tinto.
Kupione w owadzie, cena 19,99. Nie warto.
Zacznijmy od tego, co obiecuje nam kontretykieta: doskonale
zbudowane czerwone wino, w którym dojrzałe owoce doskonale balansują się z nutą
tostów pochodzącą z dębu, w którym dojrzewało. Czy obietnica została
dotrzymana? No śmiem wątpić. W tym winie brakuje owocu. I w nosie i w ustach
pojawiają się ledwie wyczuwalne nutki czereśni i truskawek, które natychmiast
zostają wypchnięte przez mdłą, waniliową beczkę. Do tego wino ma jak dla mnie
zbyt mocne, wysuszające taniny i gryzący alkohol. Żeby nie było, próbowałem
wszystkiego, ani karafka, ani dłuższe odstanie nie wykrzesały z tego wina
niczego pozytywnego. Alentejo jest jedną z moich ulubionych apelacji, ale
najlepsze wina jakie z niej piłem były winami regionalnymi. Tutaj ktoś
ewidentnie dołożył te wszystkie DOC, reservy i korony na etykiecie, ale zabrał to,
co w Alentejano najlepsze – życie.
I jeszcze jedna uwaga. Portugalski jest pięknym językiem,
ale chyba dość dziwnym. Zadając
tłumaczowi google zdanie „estagiado em melas pipas de carvalho frances”
domyślałem się rezultatu: „leżakowane w beczkach z dębu francuskiego” Natomiast
wpisując poszczególne wyrazy otrzymywałem dość zaskakujące rezultaty. Meias to
skarpety, pipas to latawiec. Meias pipas to już jednak beczułka. Meias pipas de
carvalho to beczki dębowe. Jeszcze jedno! Uwaga na wyraz „carvalho”. Nie chodzi
mi o piłkarza Ricardo Carvalho, którego bardzo lubiłem. Chodzi o to, że po
usunięciu literki v zostajemy z „caralho” A różnica między carvalho frances i
caralho frances, wierzcie mi, jest bardzo znaczna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz