Capitel San Rocco
Valpolicella DOC Superiore
Ripasso 2010 TEDESCHI
Dostałem w prezencie, kupione u Mielżyńskiego za 71 złotych, ZONK!
UPDATE: piłem drugi raz u darczyńcy, który kupił też dla siebie. Moja butelka była trafiona. Nadal uważam, że nie jest warte ceny, ale wybitnie złe też nie jest. Wiśniowa pralinka, rodzynki, kwas i beczka.
Ileż było już dyskusji o tym, czy da się kupić w dyskoncie
dobre wino. Czy wino za 20 złotych może smakować jak takie za 60? Mi przyszło
postawić sobie zgoła inne pytanie. Czy można kupić u renomowanego importera wino
za 70 i mieć wrażenie, że jest zdecydowanie gorsze niż Chianti z Tesco.
Odpowiedź brzmi: można.
Zdecydowanie wolę pisać peany, zachwyty, hymny i pochwały
niż treny. Zdarza mi się spuścić łaskawie zasłonę milczenia nad winem słabym i
niegodnym łam tego bloga, ale tej butelce nie popuszczę.
Pierwszy kieliszek pachniał niczym i smakował… niczym. Po przelaniu do karafki,
drugi kieliszek rozwinął nieśmiałe aromaciki mokrej deski. Trzeci kieliszek
chyba pokazał pełnię możliwości tego wina. Ledwie rozpoznawalny zapach
stęchłych wiśni i surowego drewna. W ustach kwaśne, szorstkie i najzwyczajniej
niesmaczne. Gdyby nie cena i nadzieja, że wino się nagle cudownie przeistoczy,
wylałbym do zlewu. Zdecydowanie odradzam. Jednym z powodów, dla których omijam
włoskie wina jest loteria w jakiej biorą udział. Trafić prawdziwie dobrą
butelkę, nawet wydając spore pieniądze, jest równie trudno co wygrać w zdrapce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz