URBAN UCO
Torrontes 2011, Salta Argentina.
Kupiłem w Mielżyńskim, za 35 złotych. Polecam.
Lata mojego dzieciństwa zbiegły się z okresem dominacji Argentyny w światowym futbolu. W efekcie, każdy uganiający się za piłką chłopak chciał być Maradonną. Ja nie brałem udziału w czasami krwawych kłótniach o to, kto będzie Diego. Zawsze wolałem Claudio Caniggię.
Sadzonki Torrontesa przywlekli do Argentyny jacyś misjonarze.
Niestety, przynajmniej z punktu widzenia tubylców, winorośl była jednym z
niewielu wspaniałych podarunków. Tak jak symbolem czerwonego winiarstwa kraju
Evity, Maradonny i najwspanialszej wołowiny jest Malbec, tak na gruncie bieli
korona należy się Torrontesowi. Podobno
jest spokrewniony z Malvasią, niektórzy
doszukują się podobieństw z Gewurtztamminerem, mnie najbardziej przypomina
Viogniera, lub Ruedę. Ma niezwykle intensywny, perfumowy aromat, zbudowany na
cytrusach, brzoskwini i brązowym cukrze. W ustach czyste, tłustawe i krągłe.
Najpierw pojawiają się smaki owoców, później pojawia się kwasowość, wreszcie
gorzkawe nuty zielone. Urban jest raczej
winem do jedzenia, z racji swej tłustości, lepiej sprawdzi się z grillowanym kurczakiem
lub krewetkami, ale można je też użyć jako chłodziwa na te iście pampaskie
upały. Solidna, rekomendacja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz