środa, 2 października 2013

Dona Carla i wiadomy festiwal.


Dona Carla
Douro DOC Colheita 2011

Kupiłem na festiwalu win portugalskich (czyli w Biedronce) za kilkanaście złotych. Warto.


Jak większość facetów – jestem wzrokowcem. Bardzo często o tym, że kupuję daną butelkę, decyduje niebanalna etykieta. Wśród wszystkich nowych pozycji  portugalskiej oferty Biedronki najbardziej podobała mi się ta.  Prosta, czysta, delikatnie zmysłowa. Nie wiem kim była Dona Maria, czy za tą akwarelką kryje się jakaś historia, ale wino uważam za bardzo dobry zakup. Generalnie podzielam sceptycyzm względem prostych win z dużą ilością dębiny. Tuż po otworzeniu, to wino jest jak wizyta w Sherwood. Dałem mu kilka minut, tyle ile potrzebował Ribery, żeby ukłuć Manchester i okazało się, że wino się szybciutko ogarnęło. Wróciły owoce i jest ich naprawdę dużo. Czuć dojrzałe czereśnie, wiśnie i truskawki. W nutach perfumowych obecne są kwiaty, obstawiałbym fiołki, ale zastrzegam, że ja i kwiaty… znamy się mało.  Nad owocem unosi się solidna chmura wanilii, ale ma ona dość szlachetny charakter. Końcówka pikantna, taniny krągłe, kwasowość dość wyraźna. Wszystko w tym winie ładnie się łączy i tworzy nader satysfakcjonujący efekt. Używając terminologii festiwalowej, nie jest to kandydat na bursztynowego słowika, ale do mnie trafia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz