Casillero del Diablo Reserva,
Concha y Toro,Merlot, Cabernet Sauvignon 2012
Do kupienia w każdej Biedronce, cena 30 złotych, bez ryzyka.
W naszym kraju diabeł w starym piecu pali, gdzie sam nie
może, tam babę pośle, kołysze dzieci bogatym chłopom, cieszy się, gdy ktoś się
spieszy, bo jak wiadomo co nagle to po diable, względnie siedzi przy ogarku w
piekle wybrukowanym dobrymi chęciami. A w Chile? Strzeże piwniczki. Jak głosi
legenda Don Melchior de Choncha y Toro, zazdrosny o najlepsze wina w swej
kolekcji, schował je w piwniczce i rozpuścił plotki, że straszy w niej diabeł. Dzisiaj
piwniczka musiałaby mieć ładnych kilka kilometrów długości, zważywszy na fakt,
że sprzedaż win Casillero del Diablo przekracza 60 milionów butelek rocznie.
Mamy bowiem do czynienia z winem instytucją, rozpoznawalnym na całym świecie,
pitym od przylądka Horn, po Wileki Mur, produktem będącym oficjalnym winem
Manchesteru United, winiarskim BigMaciem, który w Polsce dostępny jest nie
tylko w każdej z dwóch tysięcy Biedronek, ale także na większości stacji
benzynowych, wszystkich marketach i większości osiedlowych sklepów. Co więcej, z racji
ceny wahającej się od trzydziestu do pięćdziesięciu złotych, cieszy się
statusem wina "na prezent". Jeżeli więc rodzina i znajomi wiedzą, że wino to nasz
konik, mamy dużą szansę je dostać. Mi udało się dwa razy (imieniny Macieja) i
to szczęśliwie raz padło na Merlota a raz na Caberneta.
Oba wina są arcytypowe dla dwóch podstawowych szczepów w ich
nowoświatowej interpretacji. Merlot ma trochę więcej owocu, dojrzałych,
słodkich śliwek, osnutych nutami dymnymi, czekoladowymi i spuentowanych lekko pikantną
końcówką. Wino ma świetnie zarysowaną kwasowość i pije się je z prawdziwą
przyjemnością. Cabernet ma silniejszy beczkowy konstrukt, na pierwszy plan
wypycha się czekolada, przypalone tosty, dym i gaszone ognisko, z czasem do
głosu dochodzi jednak czarna porzeczka i papryka – znaczy się, książkowo. W obu
przypadkach nuty beczkowe są pochodną sześciomiesięcznego starzenia w małych beczkach
z amerykańskiego dębu.
Do win z Nowego Świata można mieć wiele zastrzeżeń. Komuś
przeszkadzać będzie sztuczna konfiturowość i nalewkowa moc, ktoś oburzy się na
ślad węglowy, tradycjonaliści skrzywią się na myśl o wtłoczeniu matki natury w technicyzację
produkcji podporządkowanej światowym gustom konsumenta i badaniom rynku. Ale stając przed półkami, po Diablo możemy
sięgać bez drżenia ręki. Co prawda za marketing, reklamy i Sir Alexa Fergusona
dopłacamy kilka złotych, ale nadal, kupując w owadzie, sensownie wydamy trzydzieści
złotych. Są to wina bardzo dobrze zrobione, bardzo uniwersalne kulinarnie i co
najważniejsze… diablo smaczne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz