wtorek, 25 lutego 2014

Winiarski BigMac z diabelskiej piwniczki.



Casillero del Diablo Reserva, 

Concha y Toro,Merlot, Cabernet Sauvignon 2012


Do kupienia w każdej Biedronce, cena 30 złotych, bez ryzyka.



W naszym kraju diabeł w starym piecu pali, gdzie sam nie może, tam babę pośle, kołysze dzieci bogatym chłopom, cieszy się, gdy ktoś się spieszy, bo jak wiadomo co nagle to po diable, względnie siedzi przy ogarku w piekle wybrukowanym dobrymi chęciami. A w Chile? Strzeże piwniczki. Jak głosi legenda Don Melchior de Choncha y Toro, zazdrosny o najlepsze wina w swej kolekcji, schował je w piwniczce i rozpuścił plotki, że straszy w niej diabeł. Dzisiaj piwniczka musiałaby mieć ładnych kilka kilometrów długości, zważywszy na fakt, że sprzedaż win Casillero del Diablo przekracza 60 milionów butelek rocznie. Mamy bowiem do czynienia z winem instytucją, rozpoznawalnym na całym świecie, pitym od przylądka Horn, po Wileki Mur, produktem będącym oficjalnym winem Manchesteru United, winiarskim BigMaciem, który w Polsce dostępny jest nie tylko w każdej z dwóch tysięcy Biedronek, ale także na większości stacji benzynowych, wszystkich marketach i większości osiedlowych sklepów. Co więcej, z racji ceny wahającej się od trzydziestu do pięćdziesięciu złotych, cieszy się statusem wina "na prezent". Jeżeli więc rodzina i znajomi wiedzą, że wino to nasz konik, mamy dużą szansę je dostać. Mi udało się dwa razy (imieniny Macieja) i to szczęśliwie raz padło na Merlota a raz na Caberneta.

Oba wina są arcytypowe dla dwóch podstawowych szczepów w ich nowoświatowej interpretacji. Merlot ma trochę więcej owocu, dojrzałych, słodkich śliwek, osnutych nutami dymnymi, czekoladowymi i spuentowanych lekko pikantną końcówką. Wino ma świetnie zarysowaną kwasowość i pije się je z prawdziwą przyjemnością. Cabernet ma silniejszy beczkowy konstrukt, na pierwszy plan wypycha się czekolada, przypalone tosty, dym i gaszone ognisko, z czasem do głosu dochodzi jednak czarna porzeczka i papryka – znaczy się, książkowo. W obu przypadkach nuty beczkowe są pochodną sześciomiesięcznego starzenia w małych beczkach z amerykańskiego dębu.

Do win z Nowego Świata można mieć wiele zastrzeżeń. Komuś przeszkadzać będzie sztuczna konfiturowość i nalewkowa moc, ktoś oburzy się na ślad węglowy, tradycjonaliści skrzywią się na myśl o wtłoczeniu matki natury w technicyzację produkcji podporządkowanej światowym gustom konsumenta i badaniom rynku.  Ale stając przed półkami, po Diablo możemy sięgać bez drżenia ręki. Co prawda za marketing, reklamy i Sir Alexa Fergusona dopłacamy kilka złotych, ale nadal, kupując w owadzie, sensownie wydamy trzydzieści złotych. Są to wina bardzo dobrze zrobione, bardzo uniwersalne kulinarnie i co najważniejsze… diablo smaczne.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz