czwartek, 23 stycznia 2014

W gorącym cieniu na miękkim kamieniu, czyli wieczór Rieslinga

"W gorącym cieniu na miękkim kamieniu, stojąc siedziała młoda staruszka i nic nie mówiąc odezwała się do wysokiego mężczyzny niskiego wzrostu, z dużą brodą, bez zarostu: "Och jaki upalny mróz mamy tego lata".

Taki właśnie głupawy wierszyk bił rekordy popularności w czasach szkoły podstawowej. Przyszedł mi do głowy w momencie opisywania Rieslingów, które w ramach naszej nowej winiarsko-towarzyskiej inicjatywy wyselekcjonował dr Jurkiewicz z bloga Czerwone czy Białe:) Degustowaliśmy w ciemno, starając się przypisać kolejne butelki do pozycji z listy. Niektórym zgadywanie poszło świetnie, ja co chwilę zmieniałem swoje typy i ostatecznie trochę pokręciłem. Zadanie nie było jednak łatwe – wszystkie wina były świetne, na swoje usprawiedliwienia mam też to, że z nosem w kieliszku ciężko było mi się skoncentrować. Ale po kolei.

Robert Weil Riesling Trocken 2011 Rheingau


Po pierwszym łyku jeden z degustujących powiedział, że on już w zasadzie może iść do chaty i nic lepszego go już dziś nie spotka. I coś w tym było. Ta pierwsza butelka zniewalała intensywnością aromatów – nafty, słodkich moreli, miodu, cytrusów a nawet orzechów.  Świeżość, kwasowość i słodycz – wszystko w idealnych proporcjach. Dla wielu było to wino wieczoru

Eclipse Riesling Bio-Bio Valley 2012 Chile


Dla mnie największa niespodzianka. Młody Rielsling z Chile czarował petrochemiczno-miodową symfonią z gracją najlepszych Alzatczyków i na kartce zanotowałem sobie, że wino jest starsze od poprzednika. Piękny miodowy kolor, niższa choć wyraźna kwasowość i odrobinę wyższy alkohol w niczym nie ujmowały winu klasy. Zważywszy na cenę oscylującą wokół czterdziestu złotych w Marks and Spencers – rewelacja.

Sonberg Ryzlink Rynsky 2008


W nosie najpierw pojawiają się nuty kwiatowe, uzupełnione świeżymi jabłkami i wyraźnymi cytrusami. Po chwili pojawia się intensywny zapach plasteliny i waty cukrowej. W ustach bardziej krystaliczne i mineralne z wysoką, ściągającą kwasowością. Wszyscy poprawnie wskazali Morawy jako źródło pochodzenia. Wino świetnie sprawdziłoby się jako kompan do jedzenia. Duża klasa południowych sąsiadów!

Hugel Riesling Jubilee 2004


Przedstawiciel Alzacji zaznaczył swoją obecność dostojnym ułożeniem i nienaganną równowagą. Mniej naftowy od poprzedników, zamiast zapachu stacji benzynowej roztaczał piękny kwiatowy aromat. W ustach krągłe, z wyraźnymi akcentami pomarańczy, miodu, olejku migdałowego i cytrusowych pestek. Wysoka kwasowość i długa końcówka wieńczyła nader udane dzieło.

Reinhold Haart Goldtropfchen Spatelese 2008


W kieliszku zdawało się wątłe, ale szybko udowodniło, że w tym ciałku kryje się nadprzyrodzona moc.  Aromaty składały się z nafty, miodu, moreli z puszki, jedna koleżanka doszukała się w nim nawet czarnej porzeczki utartej z cukrem. Tekstura syropu z puszkowanych moreli stopniowo uwalniała smaki miodu i kandyzowanych owoców. Całość tych deserowych szaleństw spięta była jednak kwasowością tak żywą, że niejedno wino z 2012 roku spłoniłoby się ze wstydu. Dla mnie najlepsze wino wieczoru – niemal jak dzieło magika czy alchemika a nie efekt ciężkiej pracy winiarza.

Kloster Eberbach Riesling Auslese 1989 Rheingau


To wino nie jest wiele starsze od mojej żony, więc od razu wzbudzało respekt. W nosie czuć było przede wszystkim rodzynki, daktyle i miód gryczany. Końcówka wina zbudowana była na akcentach ziołowych, niemal jakby ktoś kapnął doń Jagermeistra.  Buteleczka tego nektaru zastąpiłaby mi zimą wszystkie szarlotki, murzynki, pączki i pierniczki świata.

Parafrazując absurdalny wierszyk, można by napisać (Boże, wybacz mi grafomaństwo najgorszego sortu):

W oleistej lekkości, maślanej zwiewności,
przesłodkie cytryny z miodowej kwasowości.
Pachnącej benzyny, kwiecie kamieniste,
niemieckiej finezji,  złote łzy srebrzyste.
Mozelskie pomarańcza, plastelina w ulu,
W nektarze twym to wszystko, Rieslingu - win królu

Wierszyk w podstawówkach raczej hitem nie będzie, ale na swój koślawy sposób oddaje antynomię Rieslinga. Najlepsze wina tego szczepu  są jednocześnie słodkie i kwaśne, mineralne i miodowe, zwiewne i poważne, wibrująco świeże i dostojnie krzepkie, chemicznie naftowe i naturalne jak majowa łąka.. Prawdziwy rollercoaster wrażeń, smaków, aromatów który wprowadza mnie w stany hipnotyczno-ekstatyczne. Tym, którzy nie mieli do czynienia z Królem, zalecam wizytę w Marks and Spencers i kupno Eclipse - nader godny początek rieslingowej podróży.
PS. Butelki ze zbiorów gospodarzy, Danki i Kuby, większość przywieziona z wojaży po winnicach.
PS.2 Wpis byłby niepełny bez odnotowania samozwańczego rekordu świata w przyrządzaniu sałatki niemieckiej na czas:)

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Brawo Piotr, brawo Paweł. Kontratak delikatesów?

Ekspansja dyskontów i marketów jest zjawiskiem tyleż pasjonującym co przerażającym. Jestem gorącym zwolennikiem wolnego rynku i konkurencji, ale wobec ogromu spustoszenia sianego przez sieci w naszym codziennym krajobrazie jestem argumentacyjne bezradnym. Fascynuje mnie skuteczność z jaką Biedronka i Lidl zawładnęły sercami konsumentów i tempo w jakim przeszły z pozycji dostawcy parszywych i tanich ersatzów wyłożonych na paletach, do sklepów oferujących fois gras, steki z tuńczyka czy sezonowaną wołowinę. Doceniam to, że dzięki dyskontom statystyczny Kowalski z Czaplinka może zamiast golonki i kabanosa, włożyć do koszyka rukolę, melona, prosciutto, chorizo i perliczkę. Jaka jest druga strona medalu? Wszystkim przychodzą na myśl padające małe sklepiki, choć przykłady znajdujących się po sąsiedzku, świetnie prosperujących rzeźników, piekarni i warzywniaków, skutecznie utrzymujących klientów świeżością, asortymentem i dobrą obsługą klienta, raczej skłaniają mnie do uwierzenia, że z rynku wypadają raczej ci, którzy padliby i bez dyskontów. Dużo bardziej przeraża mnie spustoszenie jakie te ostatnie sieją w przestrzeni publicznej. Mieszkam w centrum miasta i z mojego domu mogę na piechotę dojść do sześciu Biedronek, przy czym dwie z nich dzieli dystans około pięciuset metrów. Jedna z nich otworzyła się w zabytkowej kamienicy, druga otworzyła swoje podwoje w zamkniętej hali widowiskowej, pełniącej funkcję kina. Dzieła zniszczenia  dopełnia banda Żabek (też pięć sklepów w najbliższej okolicy) oraz Małpek (sztuk trzy).  Nie sądzę żeby był to koniec ekspansji całej tej fauny i mocno obawiam się, że towarzyszące mi uczucie osaczenia będzie się pogłębiać.

O tym, jak ta ekspansja wpłynęła na rynek wina napisano już bardzo wiele i nie wiedzę większego sensu wracać do tego tematu. Pocieszające jest to, że na poznańskiej mapie winiarskiej ciągle pojawiają się nowe sklepy specjalistyczne, co wskazywałoby na to, że dobrą selekcją, pasją, skutecznym marketingiem, da się dla dyskontów stworzyć właściwą przeciwwagę.  Ten wpis chciałem jednak poświęcić temu, jak w nowej sytuacji rynkowej odnajdują się delikatesy Piotr i Paweł. 

W Poznaniu, przez lata „Piotruchy”  były jedynym słusznym sklepem dla całej aspirującej klasy średniej, miejscem piątkowych pogaduszek nad koszykiem. Kryzys ostatnich lat zmiótł z mapy Polki delikatesy Bomi, mocno ograniczył ekspansję Almy i wydawało się, że i Piotry i Pawły również ledwie przędą, czego przejawem były pustki w sklepach i na półkach. Tymczasem sieć przegrupowała siły, postawiła na markę własną i otworzyła kilkanaście kolejnych sklepów, dobijając do setki placówek.  Zmianę widać też na półkach i tak standardowo nieźle zaopatrzonego, działu z winami. Piotr i Paweł w coraz większym stopniu importuje sam, pomijając pośredników i stawiam śmiałą tezę, że jeżeli będzie selekcjonował butelki z takim rozmysłem i skutecznością jak teraz, to stanie się mocnym graczem w wyścigu po zawartość portfeli winomaniaków. Oto garść pitych przeze mnie perełek:

Le Dome du Grand Bois Cotes du Rhone

70% Grenache Noir, 20% Cinsault, 10% Carignan

Cena 21,49 złotych

Proste, codzienne CdR. Odrobinę dżemowe maliny, słodka czereśnia, wyraźna kwasowość i końcówka wygrana na czekoladowych, delikatnie ziemistych akcentach. Troszkę brakuje mu koncentracji, ale i tak jest smaczne i świetnie się je pije.

Les Rastellains Cotes du Rhone
Grenache, Cinsault,Carignan

Cena 24,99 złotych

Odrobinę bardziej poważne niż poprzednik. Pierwsze skrzypce gra tutaj Grenache i objawia się to stylistyczną zbieżnością z niektórymi młodymi winami z Rioja. Oprócz wyraźnych czerwonych owoców, ładna nuta żelków Haribo i spora dawka czekolady.

Carte Or Cothes du Rhone

70% Grenache noir, 30% Carignan.

Cena 28 złotych

W tej mieszance zwiększono udział Carignan i to pochodzącego z pięćdziesięcioletnich krzewów. Wino zyskuje dzięki temu mroczy rys lukrecji, skóry, asfaltu. Do tego moc owoców i krystaliczna kwasowość. Świetne.

Cellier des Dauphins
Côtes du Rhône Réserve
Grenache/Syrah

Cena 29,99 złotych

To wino to taki koncept produkt, ale jest znakomite mimo swego masowego charakteru. Super soczyste, buchające porzeczkami, owocami leśnymi i maliną, z nutą czekolady i pieprzu. Nie cierpię słowa pijalne, ale to wino wino właśnie takie jest – arcypijalne. Importerem nie jest co prawda Piotr i Paweł, ale decyzja o wstawieniu tego wina na półkę – trafiona.

Villa di MontiChianti DOCG

Sangiovese (90%), Canaiolo (7%) and Colorino (3%) 

Cena 24 złote
Świetny przykład Sangiovese w toskańskiej interpretacji. W nosie czyste nuty wiśni i malin uzupełnione nutą pudrową, wyraźnym akcentem skórzanym i subtelnym rzucikiem pomarańczy, który mnie całkowicie rozmontował. W ustach soczyste, także dzięki wyraźnej kwasowości, długość jest zaś zbudowana na cynamonie i pikantnych przyprawach.

Chianti Rufina DOCG

Villa di Vetrice

Sangiovese (90%), Canaiolo (7%) and Colorino (3%) 

Cena 32 złote

Butelka z najbardziej prestiżowego, po Classico, najwyżej położonego, regionu Chianti  - Chianti Rufina. Zakochałem się w tym winie. Po pierwsze jest takie… włoskie, delikatne subtelne i z klasą. Po drugie jest świetnie zbudowane – najpierw owoce – wiśnia i malina. Później nuty tytoniu, kakao i przypraw. Ożywcza kwasowość i rozgrzewająca, długaśna końcówka. Warte każdej wydanej złotówki. Pamiętajcie tylko, żeby otworzyć i dać pooddychać - przez pierwszą godzinę wino nie chce pachnieć:)

Brawo Piotr i Paweł. Decyzja o własnym imporcie skutkuje tym, że na półkach pojawiły się świetne i bardzo rozsądnie wycenione wina. Bardzo wysoka ocena wszystkich butelek może być odrobinę podkoloryzowana moją słabością do Wzgórz Rodanu i Toskanii, ale w granicach rozsądku:) Marzy mi się  żeby  teraz sięgnięto po prostą Langwedocję, Portugalię i Niemcy. Hiszpania, z linią Tapas Collection, czy winami Eduardo Bermejo jest już na niezłym poziomie. Czy mamy do czynienia z kontrofensywą delikatesów? Mam szczerą nadzieję, że tak.

PS. O ciekawych butelkach w Almie, donosiła ostatnio Winicjatywa. Podobno tam też idzie nowe:)

wtorek, 7 stycznia 2014

Sommelier z centralnej Polski poleca - Los Boldos Carmenere 2012


Chateau Los BoldosCuvee Tradition Carmenere 2012

Kupione w Biedronce za 16,99 - ... bo dobre wino nie musi być drogie...


Twórczość winiarni Los Boldos jest mi dość dobrze znana, większość tańszych pozycji z ich portfolio próbowałem w winebarze Mielżyńskiego. Entuzjazmu nie budziły, głównie ze względu na dość mocne naznaczenie beczką. Moim zdaniem, w tym przedziale cenowym, można tam znaleźć dużo ciekawszych butelek. Z winami z Nowego Świata jestem ogólnie na bakier,  z tych samych zresztą względów  - w tamtejszych winach do picia na co dzień, dominują nuda, przewidywalność treści, a na półkach zbyt wiele jest atrakcyjniejszych alternatyw za porównywalne pieniądze. Ale akurat Los Boldos Cabernet Sauvignon polubiłem.  Kupowałem je celem resetu kubków smakowych. Po serii słodkich, owocowych wojaży, łyk tego oszczędnego, nieco drewnianego Caberneta przywracał mi smakową równowagę. Cab musiał się nieźle sprzedawać, bo Biedronka zdecydowała się wprowadzić do oferty Carmenere i Sauvignon Blanc, które w biedronkowym mailingu i na wielkich plakatach poleca Tomasz Kolecki Majewicz. Ja próbowałem Carmenere i szczerze przyznaję, że to wino zaskoczyło mnie siłą owocowości. W nosie jest bardzo intensywne, z wyraźnie wyczuwalnymi wiśniami i jeżynami. W ustach odznacza się solidną budową, owoce grają pierwsze skrzypce, gdzieś na dalszym planie pojawiają się nikłe nuty czekolady i pieprzu. Kwasowości niewiele, za to wysoki alkohol nie wystawał i nie przeszkadzał.  Wino dobre, warte swojej ceny, ale dość jednowymiarowe. Jednocześnie zaznaczam, że notka ta jest subiektywną opinią prowincjonalnego blogera ze ściany zachodniej, który wyraża nadzieję, że notka nie będzie przedmiotem darcia łacha przez Naczelnika i który codziennie przeklina, że nie urodził się w centralnej Polsce;)